Enns uważane jest za najstarsze, austriackie miasto, bo ma ponad 800 lat. Docieramy tu po wczesnej pobudce. Wchodzimy na stojącą na środku rynku wieżę zegarową. Idąc po schodach, mijamy lampki ostrzegające, że zbliża się pora bicia dzwonu. Wtedy lepiej nie być w pobliżu, aby nie ogłuchnąć. Z wieży widzimy gotycki (tym razem naprawdę średniowieczny) kościół. Kiedy tam podjeżdżamy, okazuje się, że trwa msza. Przypomina katolicką, ale pewności nie ma. Oglądamy nekrologii z kolorowymi zdjęciami zmarłych. Na osobnej - tablicy galeria dzieci. Też z datami śmierci. Enns szczyci się dowodami na to, że chrześcijaństwo jest tu obecne przez 1700 lat. Pozostałości wczesnochrześcijańskiej świątyni z II-go wieku, oglądamy w bazylice. W poszukiwaniu toalety trafiamy do nowoczesnego domu pogrzebowego i krematorium. W gablotce podziękowania ze zdjęciami zmarłych za przybycie na ceremonię pogrzebową. Wyglądają jakby były wydrukowane zapobiegliwie przed śmiercią. Na przygotowanie takich bilecików nie mieli szans więźniowie, oddalonego o 7 kilometrów stąd obozu koncentracyjnego Mathausen. Uśmiercono tam ponad 120 tysięcy ludzi. Kobieta pod więżą zegarową w Enns, próbuje nam powiedzieć, że obozy na terenie Austrii to sytuacja analogiczna do Polski. Przypominamy jej o zjednoczeniu Austrii z Hitlerem, i podkreślamy nieadekwatność porównania. Nic się nie zmieniło w sprawie upałów. Spędzamy ponad 5 godzin na dużym basenie. Dopiero wieczorem przemierzamy zaplanowany odcinek. Okazuje się, że oznakowany na mapie camping to domek, w którym mieszka starsze małżeństwo z białym kotem. Nie ma nikogo poza nami. Rozbijamy namiot obok stodoły i układamy się do snu. Mamy nadzieję, że gospodarze nas nie zjedzą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz