SZYKUJEMY SIE NA WYPRAWE NAD BRZEGIEM DUNAJU

piątek, 26 lipca 2013

Nie odpuszczamy Walhalli

Dzień zaczynamy od wystawnego sniadania. Siedzimy pod parasolem w kawiarni niedaleko starego miasta. Zbliza sie 11-sta i w całej Ratyzbonie rozdzwoniły się kościoły. Zamówiliśmy dwa zestawy śniadaniowe jeden wegetariański i jeden "normalny". Wszystko jest bardzo świeże. Po jedzeniu wyruszamy na przejażdżkę ulicami starego miasta. Sekretnym wejściem, od zaplecza udaje nam się wejść do katedry gdzie właśnie kończy się msza. To kościół katolicki, ale komunię rozdają nie tylko księża, ale też siostra zakonna. Ratyzbona jest miastem, pamiętającym czasy rzymskie. Przystajemy na chwilę przy bramie pretoriańskiej zbudowanej w 175 r. Na bruku trochę nas trzęsie, ale kluczymy jeszcze uliczkami w stronę rynku. Jest niedziela i sklepy w większości pozamykane, na szczęście nie wszystkie. Zaopatrujemy się w zapas wody. Brakuje nam też czapki, więc wybieramy jedną w sklepie z pamiątkami. Wracamy na szlak rowerowy. Po około 10-ciu kilometrach dojeżdżamy do wzgórza, na którym wzniesiono w XlX w. mauzoleum sławnych niemców-Walhallę. Długo wahamy się czy możemy sobie pozwolić na wdrapanie się tam. Obawiamy się że nie zdążymy dotrzeć na camping. Przed nami jeszcze prawie 50 km a już jest 16:30. Jednak wchodzimy na górę. Walhalla wygląda identycznie jak partenon na greckim akropolu. Pomimo, że liczy sobie niespełna 200 lat zamiast 2000, to robi wrażenie. Bardzo fajny jest widok na wijący się w dole Dunaj. W cieniu marmurowych kolumn, robimy zdjęcia, które bez trudu mogą udawać obrazki z czasów antycznych. Ścieżką przez las wracamy do rowerów. Jest bardzo ciepło i słońce męczy. Pędzimy przez pola kukurydzy, mijamy kolejne osady. Pod wielkim namiotem odbywa się bawarski festyn. Przy dźwiękach instrumentów dętych i jodłujących przyśpiewek goście piją piwo. Przed nami jeszcze daleka droga więc nie ma mowy o postoju. Pola nie mają końca. Wyczerpani kładziemy się na ziemi pod kościołem. Całe szczęście, że mamy co pić! Wreszcie docieramy na camping w Straubing. Z braku innego prowiantu zadowalamy się wiśniową "Słodką chwilą" i kanapką jeszcze z Warszawy. Rozbijamy pierwszy raz podczas tej wyprawy namiot i idziemy spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz