SZYKUJEMY SIE NA WYPRAWE NAD BRZEGIEM DUNAJU

wtorek, 31 lipca 2012

Dzień jedenasty

Zgodnie z planem dzis wieczorem chcemy byc na campingu w Kopenhadze. Kupujemy na campingu dostep do internetu by zalatwic kilka spraw. Caly czas glowimy sie jak organizacyjnie rozegrac kwestie spakowania rozkreconych rowerow do pudel i przewiezienia ich na lotnisko w Malme. Dlugo przed wyjazdem zarezerwowalismy nocleg w Malme i to na wszelki wypadek w dwóch miejscach. Okazalo sie ze przegapilismy termin odwolania rezerwacji, ktory minal wczoraj o 23:59. Trudno. Na szczescie to relatywnie tani motel Formule 1. Tak czy siak nie mozemy juz tez odwolac drugiej rezerwacji. Zatem wszystko na to wskazuje, że noc przed samym odlotem spedzimy juz w Malme. W sumie to i lepiej bo jak sie zastanowilismy to wyszlo na to nawet gdybysmy wstali na campingu w Kopenhadze o 6 rano to i tak mielibysmy na styk czasu by zdazyc na lotnisko. Musimy przeciez jeszcze z Kopenhagi przejechac mostem przez morze do Malme. Lepiej wiec ze stanie sie to dzien wczesniej a nie w dniu odlotu. Tymczasem korzystajac z campingowego internetu zalatwiamy formalnosci dotyczace odprawy przed odlotem. Musimy jeszcze oplacic przewoz rowerow. Transakcja z przyczyn niejasnych jest odrzucana. Nie ma rady. Musimy wykonac awaryjny telefon do Paryza. Francuska karta zadzialala. Dobrze ze tak sie to udalo bo w przeciwnym razie musielibysmy placic za rowery na lotnisku co jest drozsze. Dzwonimy jeszcze do sklepu Rowerowi Bandyci w Kopengadze. Jennie, dziewczyna ktora pracuje w tym sklepie odpisala na naszego maila wyslanego kilka tygodni przed wyjazdem. Wlasnie od nich mamy dostac tekturowe pudla w ktore spakujemy rowery. Przeciez te w ktorych przywiezlismy rowery wyrzucilismy na lotnisku w Stavangerze. Dzwonimy. Hurra. Pudla sa. I czekaja na nas. Mozemy je odebrac.  Ruszamy wiec czym predzej do Frederiksund gdzie zaladujemy rowery do podmiejskiej kolejki i dojedziemy prosto do Kopenhagi. Mamy cos pecha z detkami. Po drodze znow musimy jedna wymienic. Dodatkowo pomylilismy droge jak juz prawue dojezdzalismy do Frederiksund. Nadlozylismy 4 km. Wreszcie wjezdzamy do miasteczka. Co chwile pytamy o stacje by juz wiecej nie zabladzic. Goni nas czarna chmura. Wpadamy na stacje. Kupujemy bilety w automacie. Kolejka do Kopenhagi odjezdza za minute. Pedzimy. Udalo sie. Ale w srodku tlum rowerow. Ledwo wciskamy nasze. Ten pociag ktorym jedziemy to cos a la paryski RER albo jak ktos woli warszawska WKD. Stacje sa czesto. Jedziemy troche ponad pol godziny. Im blizej Kopenhagi tym rowerow coraz wiecej. Dowiadujemy sie ze na camping lepiej wysiasc wczesniej. Przeciskamy sie przez rowerowy tlum. Uprzejmy dunczyk prowadzi nas do windy. Czeka na nas na dole potem dokladnie wskazuje droge. Jedziemy 2km i juz jestesmy na campingu. Tymczasem chmura z Frederiksund wlasnie nas dogonila. Szybko rozbijamy tropik. Zdazylismy w ostatniej chwili. Nad Kopenhaga przechodzi krotka burza i ulewa. Gdy otwieramy namiot na niebie jest tecza. Chcemy wieczorem zrobic wypad do centrum. To niecale 4 km. Niestety bladzimy bez ladu i skladu. Co chwile dowiadujemy sie ze centrum jest w inna strone. Trudno. Wracamy na camping. Jest juz prawie ciemno i nie bedziemy dalej bladzic. Moze przynajmniej kawalek Kopenhagi zobaczymy jutro. Zasypiamy na campingu w dzielnicy Belahoj w Kopenhadze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz