Wreszcie zrobiło się w Warszawie tak, byśmy nie przeżyli wstrząsu termincznego w Norwegii. Chociaż rano było słonecznie, aczkolwiek chłodno, tak od paru już godzin ciemno i pada. Temperatura też zapewne niska. Droga powrotna do domu może być dość przykra. Dziś oddajemy rowery do serwisu. Jeden już jest po przeglądzie, ale wymaga drobnych jeszcze prac dodatkowych - dokładnie - wymiany korby i pedała, bo używane obecnie części tak się zapiekły, że żadną mocą nie ma ich jak poruszyć. Drugi rower przejdzie badanie całkowite. Ogólnie jest w dobrym stanie. Mamy świetny, nowy i blisko domu sklepo-serwis. Przegląd kosztuje 60 zł!!!! No i pudło chcemy dziś z niego zabrać. To do spakowania roweru. Mamy 2. Mniejsze i większe. Próbne pakowanie wykazało, że musi być to większe. Jest już dla nas odłożone - kwestia zabrania. Jak ten deszcz się utrzyma, to o akcji wleczenia tektury do domu mowy nie ma. Na tęczę też bym nie liczyła! Za to wczoraj była. Piękna. Ogromna. Szeroka i kolorowa. Wpadliśmy na nią przy skręcie z Gagarina na Belwederską. W drodze do sklepów, by oddać nietrafione zakupy na wyprawę. Ciągle kupujemy śmiało różne niezbędne składniki ekwipunku, testujemy w domu i korzystając z super warunków, jakie dają "porządne" sklepy, oddajemy rzeczy, jak 4 namioty spośród 5 kupionych albo zostawiamy, z których jesteśmy zadowoleni. Wczoraj kupiliśmy fajne czapko-kapelusze na deszcz. Żeglarskie! Na pewno się przydadzą. Lista rzeczy potrzebnych wydaje się być już prawie zrealizowana. Dziś wieczorem dostawa prowiantu. Pozostały jeszcze drobiazgi. Najgorsze do zebrania. No i jesteśmy nieco przeziębieni. A zorganizować jeszcze trzeba:
apteczkę --- kosmetyki --- parawan do kuchenki kemp. --- zapałki --- ręczniki --- miskę
mapę Danii z Ambasady (to w piątek zrealizujemy) --- sznurek i klipsy do suszenia --- dowód osobisty (też w piątek)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz