SZYKUJEMY SIE NA WYPRAWE NAD BRZEGIEM DUNAJU

poniedziałek, 23 lipca 2012

Dzien trzeci


Padalo cala noc, ale rano deszcz ustał. Zapłacilismy za drugą noc na campingu. Ledwo zdazylismy zagotowac wode na kuchence i znowu zaczelo padac. Przenieslismy sie wiec ze sniadaniem do pomieszczenia socjalnego na campingu. Jest tam kuchenka elektryczna, stolik dwie kanapy i telewizor. Szykujemy kanapki z pumpernikla. Dosiadaja sie polacy, ktorzy tez nocowali na naszym campingu. Probujemy policzyc ile czasu potrzebujemy na dojechanie do promu. Port jest w Risavika i sek w tym ze nie znamy dokladnej odleglosci ze Stavangeru do tego miejsca. Opierajac sie na naszych niedoskonalych mapach szacujemy ze moze to byc 10 albo 15 kilometrow. Przed nami jeszcze jednak droga powrotna do Tau okolo 5 kilometrow i przeprawa promem do Stavangeru. Po sniadaniu zaczynamy sie zwijac. W zasadzie caly czas z malymi przerwami pada. Pakowanie sakw jest dosc czasochlonne. Po zwinieciu namiotu okolo 14:30 wyruszamy do Tau. Zanim dojechalismy do drogi glownej mamy mini awarie przerzutki. Linka sie poluzowala i nie mozna zmieniac biegow. Na rowerze obladowanym sakwami najbardziej uciazliwe jest zastrzymywanie sie i zsiadanie. Typowa nóżka rowerowa nie ma szansy podeprzec roweru. Zawczasu trzeba sie rozejrzec za czyms o co rower bedzie mozna oprzec. My opieramy rowery o skrzynki na listy. Wisza zgrupowane na desce przy glownej drodze. Listonosz zostawia w nich przesylki dla mieszkancow domkow ktorych jest troche w sasiedztwie campingu. Naprawiamy przerzutke i ruszamy w dalsza droge. Solidnie pada. Mijamy sie ze starsza para rowerzystow. Wymieniamy pozdrowienia. Droga do Tau na szczescie prowadzi glownie w dol wiec dojezdzamy szybko. Prom prawie od razu przyplywa i wsiadamy. To nie ta sama jednostka ktora przyplynelismy. Wiecej jest miejsc na krytym pokladzie. Tam tez siadamy. Po doplynieciu do Stavangeru chwile spedzamy w znanej z pierwszego dnia wielkiej poczekalni. Rzeczywiscie jest tu bezplatny bezprzewodowy internet i korzystamy z tego. Decydujemy sie zwiedzic muzeum nafty. To atrakcja turystyczna Stavangeru mieszczaca sie w lsniacym, zlozonym z cylindrycznych modulow budynku, ktory ma udawac platforme wiertnicza. Jestesmy troche niepewni czy wystawa jest warta zwiedzania. Bilety sa drogie bo kosztuja w przeliczeniu 60 zl od osoby. Uznano jednak nasze legitymacje dziennikarskie i bilety dostajemy gratis. Wystawa okazuje sie byc bardzo fajna. Ogladamy modele platform wiertniczych. Wiekszosc z nich po uwzglednieniu czesci znajdujacej sie pod woda ma prawie wielkosc wiezy eifla. Przebieramy sie tez w kombinezony zalogi smiglowca ratunkowego. Sa pomaranczowe i wygladamy w nich troche jak kosmonauci. Jest juz po 18 a my przeciez na 19:30 chcemy byc w porcie a jeszcze nie wiemy gdzie to dokladnie jest. Ruszamy wiec wlasciwie juz nie zwracajac uwagi na lejacy deszcz. Inni tez sie nie przejmuja. Wielu nawet nie zawraca sobie glowy parasolami. Inni jak gdyby nigdy nic spaceruja w ulewie lub uprawiaja jogging. Mijamy ciekawa katedre, jeziorko i wjeżdzamy do parku. Pytamy ludzi o Rysavike. Okazuje się że musimy wrócić do szosy głównej. Bardzo pada a do odplyniecia promu zostało niewiele czasu. W końcu pojawiają się tablice potwierdzające że droga która jedziemy prowadzi do promu płynącego do danii. Rejon portu wygląda jak teren budowy. Mijamy różne hale i magazyny. Wreszcie widzimy nasz statek ms bergenfjord linii fjordline. Wjeżdżamy przez otwarta metalowa brame. Przejezdzamy miedzy samochodami. Trwa zaladunek samochodow. Pytamy sie jednego z pracownikow sterujacych zaladunkiem czy rowerzysci maja wjezdzac tedy. Jestesmy juz w brzuchu promu. Wskazuja nam porecz do ktorej mamy zamocowac rowery specjalnymi pasami. Wyciagamy jeszcze ubrania do spania i jakies jedzenie zeby je miec przy sobie na pokladzie. Wchodzimy schodami na gore. Fotele lotnicze, ktore mamy zarezerwowane sa na 4 pokladzie. Wszystkich pieter jest 7. Wchodzimy do kabiny z fotelami. Jest na dziobie. Zajmujemy fajne miejsca z widokiem do przodu. Za oknami pada a u nas wreszcie sucho. Bedziemy plynac ponad 12 godzin. Zastanawiamy sie co z biletami. Nikt nas dotychczas o nie nie pytal. W momencie rezerwowania biletow wykupilismy opcje korzystania z bezprzewodowego internetu. Pora ustalic jak sie z tym internetem polaczyc. Trzeba isc na recepcje. Tymczasem prom juz plynie. Na recepcji czeka nas fatalna niespodzianka. Agentka fjordline zaskoczona ze nikt nas nie pytal dotad o bilet nie moze sie nadziwic jak w ogole weszlismy na prom. Twierdzi ze przed wejsciem na prom powinnismy sie odprawic na ladzie. Nie zrobilismy tego, wiec nasza rezerwacja zostala anulowana, a miejsca sprzedane. Nie tylko
nie dostaniemy oplaconego internetu ale mamy opuscic kabine z fotelami i spedzic noc na korytarzu. W zasadzie plyniemy na gape. Sytuacja jest beznadziejna. Na domiar zlego prom jednak niezle buja i nie obejdzie sie bez torebki chorobowej. Dramat. Co tu robic za chwile jeszcze ktos przyjdzie i wyrzuci nas z tych foteli. Mimo wszystko sie nie ruszamy. Chorowanie i nerwowka trwa jakies dwie godziny. W koncu decydujemy sie zasnac. Chyba juz nikt nie bedzie zawracal nam glowy. Pasazerowie ktorym podobno sprzedano nasze miejsca jakos sie nie pojawili. Statek kolysze jakby spokojniej.
Wielka poczekalnia w przystani promowej Stavanger. 
Przebieranka w kombinezonie Oljemusem.

Za ogrodzeniem prom MS Bergenfjord.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz