Okazuje się, że z campingu do centrum Wiednia jest dosyć daleko. Wahamy sie czy kupić dobowe bilety na komunikację czy wykorzystać to, że mamy ze sobą rowery. Ostatecznie zdejmujemy cały bagaż i chowamy w namiocie. Zabieramy po jednej małej sakwie. Pojedziemy do miasta rowerami. Bierzemy ze sobą picie i na wszelki wypadek rzeczy basenowe by przetrwać upał. Na camping zamierzamy wrócić dopiero wieczorem. Okolica campingu przypomina trochę podwarszawski Anin, albo Podkowę Leśną. Zjeżdżamy Hütelbergerstraße w dół. Mijamy spore wille z przeszklonymi werandami. Potem skręcamy w lewo i czeka nas około 10-cio kilometrowy rajd w kierunku centrum. W Wiedniu jest bardzo dużo tramwajów. Tory są prawie na każdej ulicy. Normalną rzeczą jest, że rowerzyści jeżdżą środkiem wpuszczonych w betonową nawierzchnię torów. I my poruszamy się coraz pewniej. Uważamy by przednie koło nie wpadło w szynę. Jedziemy Linzer Strasse do samego Westbanhoff. Wjeżdżamy na kładkę nad torami. Prawie wszystkie wagony są w austrii czerwone. Musimy zawrócić z kładki, bo z drugiej strony są tylko schody. Dojeżdżamy do Mariahilfer Strasse. Mnóstwo sklepów. Zaglądamy do dwóch sklepów z butami. W tym do sklepu camper. Bez rewelacji. Chyba ostatnio bardziej ciekawią nas sklepy ze sprzętem turystycznym, ale takich w pobliżu nie widać. Skręcamy w prawo od hałaśliwej Mariahilfer Strasse. Nazwy ulic na naszym planie są maleńkie. Musimy co chwilę przystawać by sprawdzić gdzie jesteśmy. Dojeżdżamy do pałacu Belvedere. Wielki gmach z ogrodem, w środku galeria obrazów. Nas intetesuje tylko tutejszy hit czyli Gustav Klimt. Hasło reklamowe na folderach turystycznych głosi: Don't leave Vienna without a kiss- czyli bez pocałunku nie opuszczaj Wiednia. Chodzi tu o obraz Pocałunek Klimta dziś ikonę popkultury taką jak Słoneczniki Van Gogha, albo Monalisa. Ruszamy na drugie piętro. Obraz wisi w czarnej sali. Ma wymiary mniej więcej 2 na 2 metry. W sąsiednich salach impresjoniści, Edward Munch, Egon Schiele i inni. Plusem odwiedzenia galerii jest to, że panuje tu przyjemny chłód. Zastanawiamy się co robić dalej. Wyruszamy w kierunku domu Hudertwassera, austriackiego współczesnego artysty, który przekształca różne obiekty architektoniczne "oblepiając" je kolorową glazurą, metalem itd. Nie był to najlepszy pomysł by tam jechać. Na miejscu mnóstwo turystów a sam obiekt nie robi wrażenia. Poza tym dopadło nas zmęczenie. Odjeżdżamy w kierunku starego miasta. Wchodzimy do katedry św.Stefana. Zbliża się 17-sta, ale dajemy radę obejrzeć jeszcze dwie wystawy w dużej galerii fundacji Albertina. Pierwsza z nich to obrazy współczesne z prywatnej kolekckji "Od Moneta do Picassa". Druga nieplanowana, robi dużo większe, wręcz szokujące wrażenie. Współczesny artysta o nazwisku Humelwein maluje hipperrealistyczne, wyglądające jak zdjęcia obrazy. Na większości z nich blada, jasnowłosa dziewczynka pochlapana krwią. Po wyjściu z galerii obserwujemy uliczną demonstrację, chyba w sprawie wolnego Kurdystanu. Wracamy jeszcze pod katedrę gdzie kupujemy czekoladki i jemy lody. Tuż przed zamknięciem sklepu robimy zakupy kolacyjno-śniadaniowe. Potem długo, długo jedziemy w kierunku campingu torami tramwajowymi. Przy kolacji, przy campingowym stole siedzą obok nas młodzi francuzi. Pozostaje nam już tylko przespać ostatnią noc pod namiotem. Jutro wsiadamy do ekspresu Smetana jadącego do Pragi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz