SZYKUJEMY SIE NA WYPRAWE NAD BRZEGIEM DUNAJU

niedziela, 9 czerwca 2013

Dizajn festiwal i wieża

Pociag z Warszawy mamy 5:50 wiec pobudka 4:30. Wychodzimy 5:15. Na dworze mimo porannej pory jest bardzo ciepło mimo ze kalendarzowe lato dopiero za 2 tygodnie. Na centralnym jestesmy na 15 minut przed odjazdem. Idziemy wiec spokojnie na peron. Z okazji minionego Euro 2012 dworzec przeszedl modernizację, w ramach ktorej wiele tablic informacyjnych wymieniono na ekrany. Na takim ekranie sprawdzamy, w ktorym sektorze zatrzyma sie wagon nr 272. Okazuje sie, że w porannym, sobotnim pociagu do Berlina jest tylko 6 wagonow. Na schemacie nasz wagon oznaczony żółtym kolorem i jest na końcu składu. Odjeżdżamy z minutowym opóźnieniem. Jedziemy 1-wszą klasą bo bilety na 2-gą kosztowaly tyle samo - 39 euro. W duzym przedziale jest sporo miejsca na nogi. Nasz glówny bagaz to 13 solidnych kanapek stanowiacych sposob na ograniczenie wydatkow i utrzymanie się w ciasnym budzecie. Nie jedlismy sniadania w domu wiec przystępujemy do konsumpcji. Mamy jednego wspolpasażera, który towarzyszy nam tylko do Poznania. Na jego miejsce dosiada się dziewczyna, która słucha głośno muzyki na sluchawkach. My jednak rozmawiamy wiec nie czepiamy sie jej. Tuż przed granica idziemy do wagonu restauracyjnego. Siedzimy tu prawie do samego końca. Z dworca Berlin Hauptbanhof zamierzamy dojechać metrem do miejsca gdzie odbywa się festiwal dizajnu. Ta impreza byla pretekstem do naszej eskapady. Swoje projekty ma wystawiac 500-ciuset projektantow. Tymczasem poszukujemy peronu metra i biletow. Probujemy je kupic w automacie ale nie udaje się. Dowiadujemy się, że bilety mozna kupic w specjalnym biurze. Jedziemy do Friedrichstrasse. Teraz musimy sie przesiasc na linię U6, ale z powodu robót drogowych metro nie kursuje na odcinku z Friedrichstrasse do ulicy Francuskiej. 500 m idziemy wiec na piechotę. Dojeżdżamy wreszcie do celu, ale od stacji znowu mamy solidny kawałek do przedreptania. Ekspozycja odbywa się na terenie wielkiego hangaru lotniska Tempelhof. Sama lokalizacja robi wrazenie, bo zbudowane z kamiennych bloków mastodontyczne budynki są rzeczywiscie olbrzymie. Przy wejsciu na wystawę trwa akcja reklamowa promująca nowatorski rower elektryczny. Czytalismy o tym w internecie i oczywiscie chcemy sie przejechac. Zostawiamy dowody osobiste i dostajemy dwa biale rowery. Naped elektryczny wspomaga rowerzystę tak, że nawet podjazd pod górę nie wymaga wysiłku. Jeździ się bardzo fajnie, chociaż nie mamy tutaj zbyt wiele miejsca na testy. Takie rowery bylyby świetne do podjeżdżania pod ul.Dolną lub ul.Belwederską. Wreszcie wchodzimy na wystawę. Zamiast biletow dostajemy niebieskie opaski na ręce. Przestrzeń rzeczywiście jest bardzo duża. Na wstępie zwracamy uwagę na siedziska w kształcie śmiesznych zwierząt. Przyglądamy sie też lampie zbudowanej z elementów segregatora biurowego i bębna pralki automatycznej. Generalnie można powiedzieć, że koncepcje oparte na użyciu gotowych części innych produktów jako elementu konstrukcyjnego do zbudowania zupełnie nowej rzeczy to dzisiaj trend. Głównymi bohaterami festiwalu są projektanci z Polski. Rzeczywiscie projekty naszych rodaków tu dominują i sporo jest bardzo fajnych. Niektóre z nich znamy ze zdjęć. Pierwszy raz widzimy na żywo np. wieszak Rygalika (to polski projektant i wykladowca warszawskiej ASP, o ktorym jest bardzo głośno). Siadamy na różnych obiektach. Testujemy m.in. nadmuchiwane kanapy wykonane z tworzywa stosowanego w ratownictwie morskim. Na warsztatach przy jednym ze stoisk mozna samodzielnie wykonac miniaturowy model krzeselka, ale spory jest tlok wiec odpuszczamy. Po ponad dwóch godzinach czujemy juz solidne zmęczenie i powoli myslimy o udaniu się w stronę hostelu. Znowu czeka nas dłuższa przejażdżka metrem, wolelibyśmy autobusem pietrowym ale nie możemy znaleźć przystanku. Jedziemy więc U-bahnem w kierunku Francuskiej, i przesiadamy sie na S-bahn ktorym dojezdzamy do Eberswalder Strasse. Nasz hostel jest pod numerem 133a a tu dopiero numer 60. Kawał drogi. Jedziemy wiec tramwajem, ale ulica kończy się na numerze 100. Co tu robić? Jedziemy tramwajem z powrotem. Okazuje sie ze numeracja po jednej stronie idzie z poludnia na polnoc a po drugiej z polnocy na poludnie. Kto by sie tego spodziewal? Wreszcie docieramy do hostelu Alcatraz. To tzw backpackers hostel, miejsce zorientowane dla niewymagajacych podroznikow z plecakiem. Przy wejsciu duzo kolorowego grafitti. Chlopak na recepcji jest przyjazny. Pokoik nam sie podoba. Mamy okno na male podworeczko, i jest absolutnie cicho mimo, że tuz obok jest przeciez ulica, po której jeżdżą tramwaje, samochody i kolejka s-bahn na wiadukcie. Za ręczniki musimy dopłacić po 1 euro, a internet nie dziala. Kladziemy sie na godzine. Po drzemce zbieramy sie do wyjscia. Nasz hostel jest usytuowany w Prenzlauer Berg, to rejon znany z kafejek, sklepów ze starociami i wuluzowanego towarzystwa. Rzeczywiscie atmosfera jest fajna. Na zakonczenie dnia zaplanowalismy pojechanie pod wieżę telewizyjną - kultowy obiekt wybudowany w Berlinie Wschodnim. Kawalek idziemy wiec na piechote cieszac sie cieplym wieczorem, ale sil mamy juz niewiele wiec znowu nurkujemy do metra, na szczescie tylko na dwa przystanki bo strasznie w nim duszno. Docieramy pod sama wieżę robimy trochę zdjęć. Chwile znajduje nam odnalezienie World Clock innej ikony czasów sprzed zburzenia muru. Wracamy metrem do Prenzlauer Berg. Sil naprawde mamy juz resztke wiec kupujemy tylko lemoniade w sklepie i mijamy rozne mniej i bardziej fajne kafejki. Docieramy wreszcie do pokoju i kladziemy sie spac.





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz