SZYKUJEMY SIE NA WYPRAWE NAD BRZEGIEM DUNAJU

środa, 5 września 2012

Dzien trzynasty

Pierwsza noc od prawie dwóch tygodni bez namiotu, bez śpiworów, na miękkim materacu czyli w łóżku, w domu, ale jeszcze nie własnym, na razie w Szwecji, upłynęła błogo. Pobudka około ósmej, prysznic i śniadanie. Chrupiące tosty z dżemem i serem. Pomidory. Masło orzechowe. Ciemny chleb. Kawa z mleczkiem i herbata. Odszukaliśmy w sakwie naszą kempingową cytrynkę w płynie. Jeszcze tylko ostatnie dopięcie worka z sakwami, który trzeba było nieco naruszyć po spakowaniu na dworcu w Kopenhadze, żeby wyjąć przybory toaletowe oraz ubrania i o 10:30 jedziemy na lotnisko w Malmö. Zgodnie z planem jesteśmy około półtorej godziny przed odlotem. Podklejamy jedno z pudeł rowerowych. Przydałoby się coś sztywnego. Sama taśma to za mało. Narożnik spodni jest niestety w kiepskim stanie. W dotychczasowym transporcie zdążył już wypuścić widelec. Folder reklamowy linii SAS, który podklejamy w uszkodzone miejsce wydaje się dobrym zabezpieczeniem. Zobaczymy, co z tego wyjdzie po odebraniu bagażu w Modlinie. Póki co idziemy odprawić bagaże. Lotnisko jest dość duże. Z wieloma stanowiskami check in-u. Ludzi jest mało. Podchodzimy i od razu jesteśmy obsłużeni. Po odprawie jeszcze tylko chwilę czekamy aż pracownik security przyjdzie po nasze pudła, by je odesłać do samolotu. Jest już 11:50 o 12:00 mamy boarding time. Próbujemy jeszcze zjeść szybko lody. Są tu takie z automatu. Truskawkowe. Okazują się marne. Idziemy do niedużej na razie kolejki. Potem na pokład tylnym wejściem samolotu. Zajmujemy nasze stałe miejsca. Po prawej stronie przy skrzydle. Lot jest krótki. Trwa 1,20 min., samolot leci dość nisko. Przygotowanie do lądowania jest dość nudne. Pilot wcześnie zaczyna obniżać maszynę. Aż w końcu siadamy. Wreszcie wydostaniemy się z gwarnego pokładu. Hałasowały głównie dzieci. Było ich dużo. Przemierzamy płytę lotniska w ostrym upale. Duńskie powietrze nawet w słońcu nie było tak męczące, jak dzisiejsza gorączka w Modlinie. Zastanawiamy się, co dalej? Planowany powrót pociągiem i na rowerach nie jest możliwy od chwili ukręcenia śruby w mocowaniu bagażnika. Podróż autobusem do dworca kolejowego w Modlinie i poten pociągiem do Warszawy i dalej jeszcze z Centralnej na Mokotów przeraża. Rozważamy taxi. Liczymy, że na placu przed lotniskiem coś będzie. Wiemy o autokarach, które zsynchronizowane z przylotami powinny zabierać pasażerów. I tak rzeczywiście jest. Bilet od osoby kosztuje 30 zł. Wrzucamy bagaże. Pudła ledwo się zmieściły, bo z autobusu skorzystało wielu ludzi. Pojazd jest nowy. Wg. planowego rozkładu dojazd ma zająć godzinę. Na pokładzie jest stewardesa. Każe zapiąć pasy. Po uruchomieniu silnika rozbrzmiewa w głośnikach radio Zet a z wywietrzników wieje ostro zimne klimatyzowane powietrze. Wszystko pachnie tu nowością. W międzyczasie zamawiamy taxi do domu. Tłumaczymy szczegółowo gabaryty naszych bagaży. Dyspozytor potwierdza przyjęcie zamówienia. Odpowiedni samochód ma na nas czekać o 15:00. Przyjeżdzamy na parking Universum. Autokar wjeżdża w głąb placu, przez szlaban, przez który wjazd dla innych samochodów jest płatny. Taxi nie może wjechać. Taszczymy nasze ciężary do szlabanu sami. Widzimy, że samochód jest za mały i jeszcze ma tzw. kratkę. Katastrofa. Jest gorąco. Na szczęście udaje się zamówić drugą taxówkę. Przyjeżdża szybko i wszystko się mieści. Wracamy do domu.