W nocy bylo troche zimno. Ale poranek jest cieply i co najwazniejsze bezdeszczowy. To byla nasza ostatnia noc pod namiotem podczas tej wyprawy. Zgodnie z planem dzis spimy juz w Malme. Przedtem jednak musimy zdobyc pudla na rowery, rozkrecic je i spakowac no i zobaczyc kawalek Kopenhagi. W campingowej kuchni spotykamy dwoch polakow. Wnioskujemy z ich wymiany zdan ze sa na "saksach" w Kopenhadze. Pracuja jako kierowcy riksz, którymi wożą turystów. Po sniadaniu najpierw jedziemy na dworzec. Tym razem totalnie sie pilnujemy zeby nie zabladzic. Po drodze mijamy sklep Cykel Banditen. Jednak sa dosyc daleko od stacji. Moze znajdziemy pudla gdzie indziej. Tymczasem wlasnie wjechalismy do centrum Kopenhagi. Mijamy ratusz i pytamy o dworzec. Musimy skrecic w prawo. Vis a vis stacji jest wielki park rozrywki Tivoli. Rzeczywiscie jest to rodzaj ogrodu, w którym mieszczą się rozmaite karuzele, huśtawki, diabelskie młyny itp. Wchodzimy do wielkiek hali dworca. Do przechowalni bagazu zjezdzamy winda. Najpierw jeden rower potem drugi. Zdejmujemy sakwy z rowerow i pakujemy je do naszego wielkiego czarnego wora, ktory nadamy na bagaz do samolotu. Wszystko zostawiamy w przechowalni. Zabieramy tylko mala sakwe z aparatem. Wyjezdzamy na rowerach z terenu dworca. Jest 12:30. Nie mamy wiele czasu. Niestety jedna z opon wydaje sie robic miekka. Nie ryzykujemy. Spinamy rowery razem i zostawiamy je pod dworcem. Idziemy na piechote. Spieramy sie czy probowac zwiedzac miasto czy isc na wystawe? Moze jednak uda sie troche tego i troche tego. No i koniecznie maja byc lody. Obok jest budynek duńskiego instytutu wzornictwa. Wchodzimy. Sa dwie ekspozycje. Nieduza przekrojowa stała wystawa prezentujaca duński design od lat 40 stych do współczesności i druga czasowa pokazująca kreatywne podejscie do roznych materiałów. Zaczynamy od tej pierwszej. Najbardziej znanym duńskim projektantem jest Arne Jacobsen. Oglądamy zegary, sztućce i naczynia jego autorstwa. Na wystawie jest też fajny elektryczny, jednoosobowy samochód i nowoczesna okrągła półka. Podoba nam sie drewniana małpa. Jej replikę można kupić w butiku na górze ale jest strasznie droga więc odpuszczamy. Na wystawie oglądamy białą trumnę. Czyżby była z papieru? Wychodzimy z Design Center i idziemy w strone ratusza ze strzelistą wieżą. Remontują nawierzchnię i strasznie tu rozkopane. Coraz wiecej i wiecej ludzi tloczy sie na ulicy. Wpadlismy w rejon sklepowo handlowy. A my szukamy raczej jakichs kafejek no i lodziarni. Mijamy duzo sklepow rowerowych. Moze spytamy gdzies o pudła? Byłoby bliżej do stacji. Wchodzimy do jednego ze sklepow. Wlasnie wypakowuja nowy rower. Maja tez drugie pudlo. Swietnie. Prosimy by je zmierzyli. Niedobrze. Sa troche niskie. Nie wiadomo czy rowery sie do nich zmieszcza. Umawiamy sie ze wrocimy za 2 godziny. Szukamy juz nie tylko lodziarni ale i czegos do jedzenia. Jest pora lunchu wiec wszedzie tloczno. Wreszcie znajdujemy male fajne miejsce Elmstreet Pizza. Zamawiamy nietypowa pizze z kartoflami. Do tego bruschetta i salatka grecka. Bardzo sie napchalismy. A przeciez jeszcze musza sie zmiescic obowiazkowe lody. Dzwonimy do sklepu Cykel Banditen. Nie pracuje dzis Jennie tylko Emil. Trudno sie z nim dogadac. Na poczatku mowi ze nie maja zadnych pudel. W koncu łapie o co chodzi. Chcemy aby je dla nas zmierzyl ale on nie ma miarki. Twierdzi jednak ze sa najwieksze jakie maja. W koncu decydujemy sie zabrac jednak te pudla ze sklepu ktory dzis znalezlismy i nie isc do Bandytow. Zabieramy pudla i gramolimy sie z nimi przez miasto. Ludzie pewnie mysla ze jestesmy kloszardami i ze niesiemy ze soba swoje domy. Na przeciwko biblioteki uniwersyteckiej jest fajna kawiarnia. Pytamy czy maja lody. Maja. Siadamy i po chwili dostajemy spore puchary. Do tego bierzemy napój imbirowy. Juz po piątej wiec łapiemy odstawione na chwile pudla i drepczemy do dworca. Rowery rozkrecamy na hali głównej. Idzie sprawnie. Cos bełkocze pijany kloszard, mieszkaniec dworca ale jest niegroźny. Trzeba jeszcze przyniesc wór z przechowalni i już zjeżdżamy windą na peron. Z całym majdanem pakujemy sie do pociagu. W wagonie upychamy sie jakos, ale mnostwo jest wozkow dziecinnych. W pewnym momencie pudłami zablokowalismy faceta w toalecie. Dzwonimy do szweda z kwatery prywatnej, w której dziś nocujemy. Zgodnie z ustaleniami wyjedzie po nas na stacje a jutro zawiezie nas na lotnisko. Pociąg wjeżdża na most i pędzimy przez morze. W dole faluje woda a po prawej w oddali kręca się wiatraki postawione na dnie morza. Wysiadamy. Szwed czeka na nas przy windzie. Na szczescie pudla zmiescily sie w samochodzie. Zostana juz w nim na noc. Jedziemy. Nocujemy w kwaterze w polskim stylu. To zwyczajny dom jednorodzinny. Pokoje goscinne sa w suterenie ale jest okej. Przed snem mamy odebrac prowiant na sniadanie. Z lodowki szwed gospodarz daje nam chleb, ser pomidory. Z prowiantu sniadaniowego robimy jeszcze kolacje. Jutro o 10:30 jedziemy na lotnisko. Nastawiamy budzik i zasypiamy.